Jedna z kandydatek na stanowisko I Prezesa Sądu Najwyższego – Małgorzata Manowska, stwierdziła podczas obrad Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego: “Ludzie to nie konie i nie powinno się patrzeć z jakiej stajni pochodzą, powinno się patrzeć, co sobą reprezentują i jaki mają dorobek naukowy”.
Na kanwie tej wypowiedzi rodzi się pytanie, co by było, gdyby Prezydent rzeczywiście następnym razem powołał na stanowisko I Prezesa SN konia. Czy przez 6 lat musielibyśmy traktować tego konia jako I Prezesa, a jego portret – po zakończeniu konstytucyjnej kadencji – należałoby powiesić w holu Sądu Najwyższego?
Błędy procedury
Śledziliśmy w ostatnich dniach procedurę wyboru Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego (dalej: “PPSN”). Towarzyszyły jej duże emocje, które były dodatkowo podgrzewane przez polityków partii rządzącej, którzy wprost mówili, że muszą doprowadzić do “zdobycia” tego “ostatniego bastionu” w walce o sądy. Chodzi konkretnie o wypowiedź posła PiS-u Przemysława Czarnka, który podczas programu aktualności dnia w Radiu Maryja powiedział:
“Wiele już zrobiliśmy i to jest ostatni bastion, też już praktycznie zdobyty. Będzie normalność w Sądzie Najwyższym”). Tego typu wypowiedzi w oczywisty sposób sugerowały, że Sąd Najwyższy ma być kolejnym politycznym łupem dla partii rządzącej.
Przebieg procedury wyboru kandydatów przed ZO SN był transmitowany. Mogliśmy więc ją śledzić w czasie rzeczywistym. Ostatecznie przed ZO SN odbyło się głosowanie na kandydatów, poprzedzone błędami proceduralnymi, związanymi chociażby z niewłaściwym wyborem komisji skrutacyjnej. Co jednak najważniejsze – przewodniczący ZO SN nie poddał pod głosowanie całego gremium uchwały o przedstawieniu Prezydentowi 5 kandydatów, którzy otrzymali kolejno największą liczbę głosów. Pomimo tego doszło do wyboru Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego.
Rodzi się pytanie, czy wybór na stanowisko PPSN można uznać za skuteczny. Można mieć bowiem poważne wątpliwości co do statusu osoby wskazanej przez Prezydenta. Czy jest ona Pierwszym Prezesem Sądu Najwyższego, o jakim mowa w Konstytucji?
Jeden z kandydatów na PPSN, który ostatecznie uzyskał bezwzględną większość głosów ZO SN, w fazie odpowiedzi na pytania odniósł się do tego, czy decyzja Prezydenta sanuje wszystkie błędy proceduralne przy powołaniu sędziów. Na to pytanie odpowiedział mniej więcej tak: Polska nie jest monarchią, a Prezydent nie jest królem i jego decyzje – jak decyzje każdego organu władzy – powinny mieścić się ramach wyznaczonych przez prawo.
Nie powiedział niczego odkrywczego. Wystarczy przecież spojrzeć na art. 7 Konstytucji, zgodnie z którym „Organy władzy publicznej działają na podstawie i w granicach prawa”. Nie jest wiec tak, że Prezydentowi wolno wszystko. Jego działania muszą się mieścić w granicach prawa.
Kandydat koń?
Jest chyba oczywiste, że „kandydatem” na I Prezesa SN nie może być ktokolwiek. Nie może być nim np. koń. Ale art. 183 ust. 3 Konstytucji tego nie przesądza, nie mówi o tym, kogo ma wskazać Zgromadzenie Ogóle; nie jest tu nawet sprecyzowane, że musi być to człowiek. Nie ma przy tym żadnej przeszkody językowej, by powiedzieć o koniu, że jest “kandydatem”. Przykładowo, w prasie możemy znaleźć artykuły o koniach – kandydatach na czempionów (“Kandydaci na czempionów w Białce. Prezentacja najlepszych źrebaków i klaczy”).
Przepis ten należy więc poddać wykładni. Musimy ustalić, co to znaczy “kandydat”, “Zgromadzenie Ogólne” czy “przedstawienie”. Wykładnia powinna opowiadać standardom przyjmowanym w nauce i orzecznictwie, a także uwzględniać m.in. zasady trójpodziału władzy.
Ani koń nie mógłby zostać Pierwszym Prezesem Sądy Najwyższego (oczywiście jest to argument ad absurdum, gdyż nikt takiej “nominacji” nie może sensownie brać pod uwagę), ani nie możne nim zostać osoba, która nie została wybrana w konstytucyjnym trybie. Aby ten tryb został zachowany, przede wszystkim przyszły Pierwszy Prezes SN musi uzyskać akceptację większości Zgromadzenia Sędziów Sądu Najwyższego. W omawianym przypadku tak nie było.
Aby dojść do takiego wniosku, wystarczy zapoznać się nie tylko z nagraniem posiedzenia ZO, ale również z dokumentami podpisanymi przez 50. Sędziów SN, które najpierw zostały umieszone na stronie internetowej SN, następnie w tajemniczy sposób z niej usunięte, by w atmosferze skandalu na nią powrócić.
O tym, dlaczego to większość sędziów ma poprzeć przyszłego Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego, napisaliśmy tutaj. Trzeba zwrócić uwagę na przepis Konstytucji, który reguluje całą procedurę, czyli art. 183 ust. 3:
Pierwszego Prezesa Sądu Najwyższego powołuje Prezydent Rzeczypospolitej na sześcioletnią kadencję spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogólne Sędziów Sądu Najwyższego.
Przepis ten wprost stanowi, że w swoim wyborze Prezydent nie jest nieograniczony. Ma on nominować I Prezesa w następstwie decyzji innego organu – ZO SN. Te dwie władze – wykonawcza i sądownicza muszą się więc porozumieć co do ostatecznego wyboru. Zarówno Prezydent nie może wskazać na Pierwszego Prezesa SN kogokolwiek, jak również sędziowie sami nie mogą go sobie dowolnie wybrać. Porozumieć się muszą ze sobą też sami sędziowie – członkowie Zgromadzenia Ogólnego Sędziów Sądu Najwyższego – mają ustalić taką listę kandydatów, którą poprze większość z nich, inaczej nie dojdzie do “przedstawienia” kandydatów przez cały organ kolegialny. Te zasady wyznaczają konstytucyjne ramy wyboru PPSN, bez tego nie może być mowy o wyborze zgodnym z prawem.
Sprzeciw Zgromadzenia
50 sędziów SN, a więc większość członków ZO SN, zgłosiło Prezydentowi, że procedura wyborcza nie została ukończona (skoro zabrakło uchwały o przedstawieniu kandydatów). Zatem większość sędziów nie tylko nie zaakceptowała, ale wręcz wyraziła sprzeciw wobec przedstawienia Prezydentowi w nieprawidłowym trybie określonych pięciu kandydatów. Dokumentacja ta trafiła do głowy państwa.
Zatem brak wspomnianej uchwały o przedstawieniu, jak i wyraźny sprzeciw ze strony większości członków ZO SN, muszą prowadzić do przekonania, że nie powstało po stronie Prezydenta uprawnienie do powołania PPSN, bo nie mógł go powołać “spośród kandydatów przedstawionych przez Zgromadzenie Ogóle”. Ci bowiem nie zostali zaaprobowani przez ten konstytucyjny organ.
Oczywiście trudno oczekiwać, że obecny Prezydent podważy swą decyzję o wyborze PPSN. Można jednak zadać pytanie, co może się w przyszłości zdarzyć po ewentualnej zmianie na stanowisku głowy państwa. Wydaje się, że z uwagi na wskazane powyżej wadliwości w wyborze, legitymacja osoby obecnie pełniącej obowiązki PPSN może zostać zakwestionowana. Z tego też powodu nowy Prezydent będzie mógł się zwrócić do ZO SN o dokończenie procedury wyboru. Może zażądać doręczenia mu w zgodzie z Konstytucją uchwały o przedstawieniu kandydatów na PPSN, po to, by mógł on dokonać jego wyboru – tym razem zgodnie z prawem.
dr Kamil Mamak, dr Szymon Tarapata